Jak widać nie dało się odpuścić, takiej pogody nie spodziewał się nikt o tej porze roku. Podejrzewam, że każdy endurowiec spędził niedzielę i kolejne dziwne święto na swojej maszynie.
My postanowiliśmy zrobić to na
hałdzie w Wałbrzychu i powiem wam, naprawdę było warto.
W zasadzie pierwszy raz pisze na blogu
o swoich przeżyciach i doświadczeniach, i w życiu bym nie pomyślał że ja Ł B
zasiądę przed monitorem i będę coś smarował na kompie, bo smarować to ja mogę
ewentualnie łańcuch w mojej WR.
W zasadzie to nie wiem od czego
zacząć bo dużo tego, dlatego napiszę najprościej jak potrafię.
Otóż nie był to mój pierwszy raz na Hałdzie co nie znaczy że nie zostałem
zaskoczony.
Hałda zafundowała nam dużo
adrenaliny głównie przez podjazdy, które nacechowane były kamieniami,
szczególnego rodzaju grafitowym błotem, jeden z nich nazwaliśmy ,,językiem,,.
Rozpoczynał się u podstawy hałdy obsiany gęsto kamieniami, z prawej strony wyłom (można było tam zanurkować), dalej mała prosta i rozwidlenie w 3 kierunki, parę poprzecznych kolein i w prawo kolejne ok. 200 metrów ostro pod górę po głazach na samiuśki szczyt hałdy, coś pięknego, ale nie dla każdego.
Trenowaliśmy wiele innych
podjazdów, przykładowo równolegle do ,, języka,, śliski podjazd w lasku z brakiem rozpędu, korzeniami, potem trawą,
półeczką które wymagały precyzyjnej
pracy sprzęgła, gazu i zmiennej pozycji.
Trening polegał także na zjazdach
nierzadko stromych i bardzo śliskich, szczególne wrażenie zawsze robi na mnie
jeden, mianowicie, idący w lewo potem w prawo ( ciągle na wrąbanych hamulcach)
i zaraz zanim kolejny, krótki bardzo stromy, twardy , nierówny i bardzo śliski,
już widzę jak niektóre cwaniaczki łapią
mega spinke buhhehhhe.
Wyjazd ponadto wzbogacony był o pobyt na noc w fajnej miejscowości Świerki i pięknym domku, co zawdzięczamy Maćkowi i Patrycji, z góry chciałem podziękować za udostępnienie miejscówki, gdzie zjedliśmy obfite posiłki, strzeliliśmy po piwku nawet dwa, skąd rano wyruszyliśmy ponownie na harce.
Jeśli chodzi o uczestników
wyprawy to można by powiedzieć że to niezłe świry, a plebiscyt na największego
z nich ku naszemu niezaskoczeniu wygrał FLY na swoim Zelmerze.
Maciej B. potocznie zwany
PRESINGOWCEM oczywiście musiał presingować, a najbardziej mnie, krzyczeć
podczas trudnych zjazdów, co było dodatkowym utrudnieniem .
Patka jak to Patka dawała rade, a jej ochroniarze Maciej i Fly, kiedy tylko ujrzeli leżącą Patrycje biegli co sił w nogach na ratunek, za co niejednokrotnie dostawali ochrzan , (i bardzo dobrze) zaimponowała mi jednym podjazdem który mnie kiedyś wykończył, a ona kita i jest na górze, pięknie.
Tomasz P. Zwany chemikiem, także
dawał rade, choć ilość chemii w postaci doładowywaczy, redbuli i innych smakołyków była zatrważająca, i zdziwiony, że w nocy za bardzo
nie pospał.
Fajna ta hałda, oby więcej takich treningów. Zelmer idzie w odstawke, teraz diabeł tasmański będzie warczał pod Fleyem. Ktoś musi na was krzyczeć jak za wolno jeżdzicie!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Presing.
Brawo za debiut Łukasz, bardzo zabawne są metafory dot. kolegów hehe łuk oo.
OdpowiedzUsuńSuper relacja, jak czytam to już prawie jakbym tam była, zazdroszczę treningu!! mój moto w zimowym serwisie.. ale jak tylko go dostanę w swoje ręce... :D to na pewno pojadę w las zmotywowana waszymi zmaganiami ;-)
OdpowiedzUsuńJak można do was dołączyć? jest możliwość wspólnej jazdy? obecnie motor jeszcze w serwisie zimowym ale jeszcze miesiąc i może będzie gotowy...:)
OdpowiedzUsuńCześć, napisz do nas na email smgasgasopole@wp.pl i podaj do siebie kontakt, od czasu do czasu jak będzie planowany wspólny trening/wyjazd będziemy wysyłać email informujący o miejscu i czasie . zachęcamy do wstąpienia do Stow! :D Łuk OO.
Usuń