Google Website Translator Gadget

środa, 19 października 2016

FIM INTERNATIONAL SIX DAYS OF ENDURO 2016


I did it ... & I did it again & again & again & again .... yeahhh !!! marzenie numer jeden spełnione. A nawet więcej, bo oprócz uczestnictwa w six days udało mi się dojechać do mety tych bardzo trudnych zawodów. Takiego dystansu w życiu nie przejechałam w tak krótkim czasie, około 1500 km w pięć dni plus motocross w szósty dzień. Do Hiszpanii jechałam bez żadnych założeń, po prostu chciałam stanąć na linii startu a potem plan był taki że się zobaczy gdzie dojadę. Chyba nikt łącznie ze mną samą nie zakładał że dotrę do mety. Ukończenie pierwszego dnia, najdłuższego odcinka w historii sixdays ponad trzystu kilometrów było dla mnie wielkim przeżyciem. Nie zostało mi  więc nic innego tylko jechać dalej, dalej i dalej. Trzeciego dnia zdałam sobie sprawę że stawka idzie w górę a szansa na ukończenie zawodów staje się realna. Pierwszego dnia łącznie złapałam 24 min. spóźnienia a dopuszczalny limit wynosił 30 min. Drugi dzień to identyczna trasa, też najdłuższa w historii, tyle że całkowicie zmieniona przez przejazd blisko ośmiuset motocykli. Na starcie drugiego dnia byłam tak szczęśliwa że jadę dalej, że nie martwiłam się trudami trasy. Myślałam tylko żeby mój AJP odpalił w czasie próby rozruchu. A propo mojego motocykla to wzbudzał ogólne zainteresowanie a z dnia na dzień miałam coraz więcej kibiców którzy z podziwem patrzyli na mojego powietrzniaka i mi kibicowali. Sędzia techniczny po trzecim dniu sprawdzał z niedowierzaniem czy czasem nie wymieniałam silnika, który działał nadal jak nowy i parł do przodu. 
W pierwszy i drugi dzień, trasa była taka sama po 317 km, w pierwszy dzień złapałam spóźnienie bo musiałam zatrzymać się na siku :D , i tak co kucałam to musiałam wstawać bo ktoś jechał i pytał czy wszystko ok więc chwilę to trwało. Drugi dzień szedł mi bardzo dobrze, trasa już mi dobrze znana tylko rozryta na maxa, po pierwszym okrążeniu miałam tylko parę minut spóźnienia. Na drugie okrążenie wyruszałam pewna siebie, wierząc że uda mi się dotrzeć do mety z minimalnym spóźnieniem. Niestety moje poczucie pewności rozwiało się szybko, na początku pierwszej dojazdówki do próby crossowej motocykl nagle zgasł, rozrusznik przestał kręcić i nawet pomoc hiszpańskich kibiców nie pomogła. Pomyślałam spokojnie, trzeba wykonać tel. do przyjaciela, czyli do mojego Maćka. Po szybkiej konsultacji wiedziałam gdzie szukać problemu i po paru minutach jechałam dalej. Niestety mój pęcherz zestresował się całą sytuacją i znowu myślałam tylko o tym gdzie mam się zatrzymać i zrobić siku. a czas naglił bo już mam opóźnienie przez awarię, a jak się zatrzymam to złapię kolejne spóźnienie... kurde kurde i co tu robić!!! Przed wyjazdem kilka razy rozmawiałam z moim doradcą sześciodniówkowym Marcinem Małkiem o różnych rzeczach nawet o sikaniu :D i dowiedziałam się, że trzeba nauczyć się "lać w gacie" - tak też się stało, pomyślałam o tej rozmowie z Marcinem i wstyd mi ale nasikałam w gacie!! Marcin dzięki za dobre rady, łatwo nie było sikać jadąc ale przynajmniej na mecie znowu zmieściłam się w limicie spóźnienia a gacie szybko mi wyschły :D. Po przyjedzie na metę dnia mam 15min na serwis i oddaje moto na następny dzień! Obklejona błotem płyta pod silnikiem bardzo utrudnia wymianę oleju, więc robię tylko tankowanie a nowy olej zostaje na rano, gdzie przed startem mam 10 minut na serwis. 
Deszcz pada coraz mocniej a trzeci dzień zapowiada się wrednie. Nowa trasa, podobno trudniejsza technicznie, dodatkowo zmoczona całonocnymi opadami deszczu. Coś tak, czułam że ten dzień będzie decydujący o moim być albo nie być na mecie ISDE. Zaczęło się dobrze, olej wymieniony (dzięki Kris i Łysy za pomoc),  ledwo zdążyłam wepchać motor na rampę startową o swoim czasie. Próba rozruchu udana i ruszam na pierwszą pętlę dnia trzeciego. Wszystko gra, motocykl działa jak należy, ja nie czuję zmęczenia i bardzo chcę dojechać do mety. Na punktach serwisowych jestem dokarmiana przez mój team, moto tankowane a na PKC spóźnienia mam małe ok 2-3 minuty. Taki obrót sprawy ma miejsce do mniej więcej setnego kilometra trasy. Na kamienistym podjeździe zaliczam efektowną przewrotkę. Po wykonaniu kilku kozłów i strachu ze straciłam zęby podnoszę się i stwierdzam że jednak jestem cała, obolała ale cała. Oglądam moto i stwierdzam, że japierniczę co za czołg z mojego AJP-ka nic mu nie jest, podnoszę go ale coś kierownica za nisko a ja nie kumam czemu!!! nagle widzę że nie mam koła!! fuck widzę je obok!! fuck i co teraz!! ośka przedniego koła wyskoczyła z piasty! kurde kurde przez chwilę panikuję bo nie wiem co robić!! po chwili się uspokoiłam i zaczęłam myśleć co tu robić i tak: położyłam motor na bok, koło wsunęłam między lagi, z torebeczki wyciągnęłam klucz do poluzowania śrub zawieszenia ale co dalej?!? nie mam klucza do kół!!! kurcze szybko znalazłam jakiś kamień i naparzam w oś żeby wbić ją z jednej strony w lagę a z drugiej w tulejkę która siedzi w ladze, ok udało się!! czułam się jak neandertalczyk naparzając kamieniem w oś!! po dokręcałam śrubki lag, postawiłam szybko motor i z płaczem (no tak bo było mi przykro) ruszyłam w pościg z czasem do 2 PKC. Ze sporym spóźnieniem i jeszcze większym płaczem docieram na PKC, tam szybkie wskazówki Maćka jak mam naprawić to co niby naprawiłam i ruszam dalej do walki ale już wiadomo że tego dnia nie zmieszczę się w limicie czasowym!!! Dojechałam pierwsze kółko do końca i już miałam 28min spóźnienia i już organizator powiedział że się nie zmieszczę w limicie i ja już o tym dobrze wiedziałam ale serce chciało walczyć. Oczywiście pobeczałam się, tzn mało powiedziane wyłam! Całe szczęście że w depo była Karolina, Ania i Maciek to poprzytulali mnie, i pocieszyli, i powiedzieli że nic się nie stało. Maciek cały czas powtarzał że mam się nie martwić, że wszystko przede mną i że przygotujemy motor i pojadę następnego dnia.  Było mi bardzo bardzo przykro i w sumie na płacz zbierało mi się przez cały dzień, na szczęście istnieje możliwość kontynuacji rajdu po mimo nie zaliczenia jednego dnia. Korzystam z tego przywileju i po grubym serwisie z nowymi oponkami odstawiam motorek do parku maszyn gotowy do startu w dniu czwartym. Niefartowna przygoda z trasy kosztuje mnie trzy godzinną karę. Jak się okazuje nie tylko ja miałam tego dnia problemy na trasie, również pech dopadł Czarnego i Jacka. Na szczęście im również udało się naprawić motocykle i będą kontynuować jazdę następnego dnia.
Trasę czwartego dnia mam już przetrenowaną bo jest identyczna jak z poprzedniego pechowego przejazdu. Dodatkowo wychodzi słońce i na Circcut Arene jedziemy w Piątek rano z moją ekipą w dobrych nastrojach. Znowu pojawia się wielka ochota do jazdy a niepowodzenia z trzeciego dnia idą w nie pamięć. AJP umyte i z nowymi Metzelerami prezentuje się bojowo :D (mój kochany czołg). Sędziowie techniczni witają mnie z uśmiechem w parku maszyn i zabawa zaczyna się na nowo. Tym razem w parze ze mną startuje Francuz o pięknym imieniu William! Jako że ja uwielbiam bajki i komedie romantyczne to imię William skojarzyłam z księciem z bajki :D i czułam że William będzie mnie wspierał :) i tak też było na początku, ja jechałam pierwsza a on za mną, ale po czasie zorientowałam się że to bez sensu bo jest dużo szybszy więc machnęłam mu że ma jechać pierwszy. Sir William prowadził i pokazywał mi gdzie zakręt itd, jednak nie trwało to długo bo szybko odjechał :D haha ale było miło.
Startowaliśmy pod koniec stawki więc trasa była już rozjeżdżona i przeschnięta, bardziej przypominała warunki z pierwszych dwóch dni. Każdego dnia w trasę wpisanych jest łącznie sześć prób szybkości, ich długość to 10- 18 min. każda. Pokonanie ich nie stanowi większego problemu, dużo większym wyzwaniem są bardzo długie odcinki dojazdówek mnóstwo kamieni, szybkie odcinki szutrowe, przeplatane trudnymi zjazdami i podjazdami. Momentami trasa biegła nad stromymi urwiskami i korytami wyschniętych rzek. Trudno było utrzymać przez osiem godzin jazdy odpowiednie tępo na dojazdówkach tak aby zmieścić się w limicie czasowym. Tak to oczywiście wyglądało z mojej perspektywy. Na mecie czwartego dnia melduje się z przyzwoitym spóźnieniem i dotarcie do mety six days staje się coraz bardziej realne. 
Piąty ostatni dzień prawdziwego endurowego ścigania to składanka różnych odcinków z poprzednich dni. Co ciekawe jest tylko jedno okrążenie o długości  195 km. Problemem są długie odległości po między PKC nawet półtora godzinne. Mimo tego udaje mi się nie łapać dużych spóźnień a próby których jest aż pięć pokonuje w dobrym tempie bez przewrotek. Oczywiście nauka sikania podczas jazdy nie poszła w las i powtórzyłam to i 4 i 5 dnia (nauczona na przyszłość, że jeśli już to jadę w pampersie :D ) Na mecie piątego dnia Pan sędzia wita mnie słowami AJP finisz!!! A ja ryczę ze szczęścia. Jestem tak zmęczona, że trudno okazywać radość. Z wrażenia w nocy nie mogłam spać a jak zasnęłam i się zbudziłam to łzy szczęścia cisnęły mi się do oczu.
Pozostaje Niedzielny Motocross. Tym razem startuję na początku stawki w pierwszym biegu. Mocno nawodniona trasa staje się bardzo błotnista a zawodnicy po pierwszym okrążeniu są cali obklejeni błotem. Staram się jechać na całego, bez zbędnej asekuracji to w końcu ostatnia szansa na ściganie się w tych zawodach. Wyścig kończę w połowie stawki. Po zakończonym  wyścigu mam okazją obejrzeć jak ścigają się zawodnicy z czołówki światowej, jest na co popatrzeć. Najwięcej emocji wzbudził we mnie wyścig dziewczyn z teamów narodowych i przez głowę przeszła mi myśl że trochę się zbliżyłam do dnia kiedy kobiecy team narodowy z Polski wystartuje w tych niezwykłych zawodach.
Cały mój team w osobach: Przemka Popławskiego, Andrzeja Pastuły i mnie dotarł do mety. A 95 miejsce jakie zajęliśmy jest doskonałym wynikiem jak na debiut w sześciodniówce. Gratuluje również Michałowi Bednarzowi i Jackowi Wąsowi z Pandy 2 za świetny wynik. Jedynym pechowcem z Pandy jest Michał Kampa któremu kontuzja nie pozwoliła ukończyć zawodów. Jestem jednak przekonana że to nie była ostatnia sześciodniówka w wykonaniu Michała jak i całej reszty ZAWODNIKÓW PANDY RACING !!!!!
Start na FIM INTERNATIONAL SIX DAYS OF ENDURO 2016 był czymś niezwykłym, tu wszyscy ludzie rozumieją się doskonale nawet bez znajomości języków obcych, bo łączy ich wspólna choroba zwana ENDURO i całe szczęście że jest nie uleczalna!!! 


Na koniec jeszcze raz bardzo bardzo dziękuję wszystkim za pomoc:
sponsorom: OLEK MOTOCYKLE, KBK INTERNATIONAL, RIVAL DESIGNS, MOTUL, AJP
koleżankom i kolegom z klubu: SM PANDA RACING 
moim rodzicom za wiarę we mnie i opiekę nad moją myszą z wielkimi uszami :D
Polskiemu Związkowi Motorowemu za ogromne wsparcie.
Ani Mikołajek za to że była tam ze mną, i  że była moją: animatorką, kamerzystką, fotoreporterką, kucharką, za to że dokarmiała mnie na PKC i ogólnie za cały super wspólny wypad.
Mojemu Maćkowi (Maciej Brawata) dziękuję za to że wspierał mnie od samego początku, przygotował mi mój fantastyczny czołg, nauczył serwisować i wymieniać opony, wspierał na każdym kroku moich zmagań, pocieszał przy nie powodzeniach i wierzył we mnie w każdej sekundzie i jeszcze wytrzymywał moje marudzenie :D nie wiem jak on to robi!
I dziękuję wszystkim którzy trzymali za mnie kciuki!!!!!! jesteście wspaniali!!! 
Pozdrawiam serdecznie i ściskam.

Maciek B - moje wrażenia:
Na six days byłem z Patrycją jako jej mechanik. 
Dla zainteresowanych motocyklem AJP którym startowała Patka:
- jest to standardowy model PR4 240 extreme,
- jedynymi zmianami była wybrana kanapa dzięki czemu Patka swobodnie się czuje na motocyklu oraz akcesoryjny wydech BELL PARTS dodający momentu obrotowego.
Motocykl spisał się doskonale, jedyną usterką było wypięcie się kostki w instalacji elektrycznej. Usterkę udało się szybko usunąć a tytyrytka zapobiegła ponownemu rozłączeniu się.  Naprawdę jestem pod wrażeniem bezawaryjności AJP PR4 . Mimo że AJP jest motocyklem hobby a nie rasową wyczynówką to jego niepowtarzalne cechy trakcyjne, bardzo dobrze wyważona moc i świetne zawieszenie doskonale pomogły Patce w osiągnięciu tego wspaniałego wyniku na sixdays.

FOTKI 1

FOTKI 2

 

3 komentarze:

  1. Po sześciodniówce przygotowywać się teraz na Dakar :P Łuk OO.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na razie planujemy przyszły sezon, może sześć dni we Francji? Maciek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tym wyczynie nie ma co - wszystko w Waszym zasięgu. Patka superbohater, jeszcze raz brawo! Łuk OO.

      Usuń