Google Website Translator Gadget

wtorek, 8 lutego 2011

Hiszpania - Z pamiętnika niedoświadczonej enduromotocyklistki (Klamka)

Względy finansowe przemawiały za tym, żeby nie jechać… ale na złość własnemu rozsądkowi i budżetowi pojechałam. Balcerowicz penie by nie pochwalił, ale przecież wszyscy wiemy, że musi odejść…
Hiszpania jak Hiszpania – zobaczyłam ją pierwszy raz i się nie zakochałam. Kto kocha Wschód, pozostaje mu wierny. Widziałam piękne góry, lasy korkowe, gaje oliwne i rozmawiałam z morzem – kochać nie trzeba, ale zaprzyjaźnić się można.
Przed wyjazdem o motor nie zadbałam szczególnie, bo pociągnęło mnie w Bieszczady. Gdyby nie Maćkowy serwis byłoby krucho. Ale na samym motorze nie siedziałam od października, a doświadczenie moje znacie. Mimo to jechałam do Katalonii z wizją startów w Pucharze Polski w pustej główce…
Dzień 1 Piątek
Ledwie wyjechaliśmy z garażu sznureczkiem, kierując się w okolice Empuriabravy, gdzie czekał nas tor motocrossowy, a tu czkawka i motor mój zdechł. Jechałam przedostatnia więc czołówka nie wiedziała i nie widziała jak Piotr nakopał się, żeby odpalić Gazelę, której ja zapomniałam odkręcić kranika… UpsJ.
Na torze jakoś sobie radziłam. Odezwał się brak kondycji. Wiatr zafundował nam porządny peeling i spękał usta. Kilka fajnych ćwiczeń, które będę męczyć u nas i hamowanie przodem, które kosztowało mnie koziołka przez kierownicę i kontuzję kciuka lewej dłoni. Młodzi motocrossowcy skakali w kosmosJ.


Dzień 2 Sobota… jest po Piątku
Pierwszy teren, pierwszy podjazd, pierwsza gleba…
Jadę przedostatnia, przede mną Duży Maciek jakoś daje radę. Za mną Piotr – chyba nagrzeszył ostro. Podjazd był wąski, długi, kręty, (cętkowany nie był), kamienisty ale nie ostry – bułeczka z czosnkowym masełkiem… ale nie dla mnie. Trzy razy obejmowałam tam ziemię. Po chwili już nie miałam siły. Piotr też nie, a to za przyczyną nieustawicznej konieczności wyciągania z krzaków, podnoszenia i odpalania mojego motobuntownika, a w ostatecznym rachunku wjechania nim na górę. Wszyscy czekali na mnie cierpliwie. Każdy taki podjazd tego dnia wyglądał w moim wykonaniu podobnie. Dzięki ci Ufo za handbaryJ. Gen. Richi dokonał podziału swoich żołnierzy na dwie bardzo nierówne połowy i pociągnął z wybranymi w prawdziwe góry. Nasz maleńki odział zabezpieczał doły. Reszta trasy była dla mnie szybka, płaska i krajobrazowa. Tego dnia nauczyłam się kontrolowanego upadku, zbierania moto na podjeździe i ekspresowego odpalania na biegu.


Dzień 3 Niedziela - Dzień święty
Pół na pół. Połowa w Barcelonie, połowa w Gironie. Moja połowa (cała opolska ekipa) robiła - mojej skromnej osoby nie wyłączając – przedstawienia na całe miasto. Po zwiedzaniu urokliwych zaułków starówki, Patka poprowadziła zajęcia z aerobiku, zatańczyliśmy kankana, bawiliśmy się na placu zabaw, demolowaliśmy barierki przed budynkiem parlamentu oraz żulowaliśmy na ławeczkach. Nikt nas nie zaczepił…


Dzień 4 Poniedziałek… nie lubię
Ponieważ Richi orzekł, że jak pojadę z resztą w teren to na pewno będę kaput, powierzył mnie i Dużego Maćka pod opiekę i szkolenie Piotrowi i Emilii. Kompania honorowa ruszyła na morderczy podbój terry incognity (z Super Patką w zespole), a kompania karna tymczasem trenowała na torze enduro oraz zwiedzała turystycznymi drogami górskimi przepiękne zakątki górskie, a jakże. Dlatego też najfajniejsze zdjęcia należą do mnie i DM;). „Szlifowałam” też hamowanie przodem.
Trochę mi było łyso bez Patki, jak to z bliźniaczkamiJ, ale ona tymczasem broniła honoru żeńskiego enduro i wróciła z tarczą, tzn. nie przywiozła wprawdzie żadnego złomu, ale wróciła z takim wielkim bananem na pyszczku, a wszyscy przecież wiemy, że banany zawierają żelazo… chyba. Brakowało nam tylko magnezu w organizmach.


Dzień 5 Wtorek… tak po prostu
Wyłudziłam od Piotra i Oskara, że tego dnia pojadę na tor motocrossow z Sebastianem, Szymonem i Eliasze. Patka i Duży Maciek też się zapisali. Reszta kompanii pociągnęła w góry i tyle ich widzieliśmy. Wywołali w tym dniu burzę piaskową i lawinę kamienną - o czym donosiły miejscowe media… pod budką z piwem. My natomiast uzupełnialiśmy doświadczenia w stawianiu motorka na koło. W moim przypadku było to raczej nabywanie niż uzupełnianie, ale co tam. Pokazałam światu, że można jechać na jednym kole z nogami w powietrzu i bez trzymania kierownicy i nie zakończyć tego rajdu glebąJ. Nie proście, żebym to powtórzyła, bo na Katowickiej już mnie znają. Przejeżdżaliśmy też przez belki i opony. Atakowałyśmy z Patką pionowe podjazdy… Patka z sukcesami, a ja ze stłuczonym tyłkiem i poobijanym motorem. Potem się okazało, że lepiej by mi szło, gdybym dopilnowała odpowiedniego ciśnienia w oponach (2x za dużoL). Tego dnia mój motor z każdej skalnej ścianki ściągał Oskar – dzięki.
…Eli mniej więcej w tym czasie pobijał rekordy w ulubionej poddyscyplinie enduro - w endurobackflipowaniuJ.


Dzień 6 Środa – Dni otwarte w fabryce Gas Gasa
Dzięki dnia poprzedniego zawartej na torze motocrossowym znajomości, drzwi do wylęgarni maleńkich… i tych całkiem dużych Gas Gasów stanęły dla nas otworem. …To trzeba po prostu zobaczyć. Każdy z nas mógł zobaczyć proces powstawania gasiów od pierwszej wkręcanej śrubki do ostatniej. A nawet dotknąć i porozmawiać z panem montującym płytę pod silnik… jeśli akurat znał hiszpański w narzeczu katalońskim. W gas gasowej „izbie pamięci” obmacaliśmy wszystkie do tej pory wyprodukowane modele gas gasów – nawet wersję dakarową. A ja wskoczyłam… a raczej wspięłam się po drabince, na „babską” 125 w kolorze lilaróż (Swoją drogą to jakaś dyskryminacja jest – ile to kobiet ma 190 wzrostu?!). Każdy z nas został pożegnany upominkiem w postaci gas gasowych gadżetów (moje niestety zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach).
Ponieważ dzień był piękny jeszcze, kto mógł pociągnął nad morze. Bieganie boso po plaży w pełnym słońcu w styczniu – bezcenne, za wszystko inne możesz zapłacić kartą XX.


Dzień 7 Czwartek – Stworzenie świata nie przychodzi łatwo…
To miał być dzień gier zespołowych. Jedziemy wszyscy razem za Richim i każdy pomaga potrzebującemu pomocy… czyli mnie (nie można wymagać od Piotra rzeczy nadludzkichJ). Ale mnie tam nie było, bo skoro świt spakowałam plecak i zwiałam zanim pierwszy motor puścił dymek. Miałam z Kimś do pogadania, a i reszta lepiej się bawiła beze mnie. Za dezercję stanęłam do raportu i prawie by mnie rozstrzelano, gdyby nie niefrasobliwość organizatorów, którzy nie zarezerwowali muru… Nie wiem jak przygody enduromaniaków, mnie zlał deszcz i musiałam wracać.


Dzień 8 Piątek… a nie Ósmek
Dzień hardcoru dla Sebka, MaćkaB i Elka – dowództwo objęła beta Richiego, co nie było niespodzianką. Klub babysiters porzucony został po drodze na błotnistym endurowykopalisku (coś jak Gogolin tylko kamieni więcej i więcej oliwek). Każdy ćwiczył co chciał. Ja z Patką kamieniste podjazdy – co 10ty wychodził mi bez gleby. Ale jaka z tego dla mnie była nauka – wystarczy na podjeździe patrzyć dalej niż pod koło i już nie ma problemów w stylu „przed chwilą tego kamienia tam nie było”. Ćwiczyłam jeszcze podnoszenie motoru, odwracanie motoru, rwanie motoru, toczenie motoru, wleczenie motoru, pchanie motoru, strzelanie motorem do celu (takie elkowanie)… wszystko z sukcesami, tylko pchnięcie motorem i wjazd motorem jakoś mi nie wychodził. Handbary moje handbary i osłonka maćkowa pod silnik i osłonka dyfuzoraJJJ. Patka ćwiczyła to co ja, tylko odwrotnie - wjeżdżała i znowu wjeżdżała, a pomiędzy tymi wjazdami zjeżdżała. Duży Maciek ćwiczył coś w ukryciu (a było gdzie się kryć). Rafał penetrował rury;). A Piotr ćwiczył rozjeżdżanie ludzi, zgniatanie dyfuzora, leżenie klasyczne na słońcu i patrzenie z wyrzutem. Ekipa Richiego wróciła w maniakalnym endurotransie. Chyba się najeździli:D.
Tego dnia piliśmy brudni (tzn. ja i Patka)(reszta przyszła bezczelnie czysta i pachnąca) zasłużone piwo. A po kolacji, na której dostaliśmy dirtmaniackie koszulki znowu piliśmy zasłużone piwo, poddawaliśmy się wspólnej fascynacji sztuką tatuażu i tańczyliśmy enduromakarenę autorstwa Patki.


Dzień 9 sobota – Dies Irea
Ten dzień owiany jest tajemnicą… Dnia tego morze było dziwnie wzburzone, a wszelkie znaki na ziemi i na niebie zwiastowały coś… Jak się wkrótce okazało poprzedniej nocy Oskara uprowadziło Ufo (nie te od offsprzętu) i zwróciło go późnym popołudniem (i tak się dziwię, że tyle z nim wytrzymaliJ) – nie wiem czy wrócił odmieniony, ale kolor i liczbę kończyn miał prawidłową i słowem nie wspomniał o dziwnych kręgach zbożowych na okolicznych polach kukurydzy.
Dzień Sądu jedni spędzili nad morzem, inni nad kuflem, a jeszcze inni (inni inaczej?) spotkali się z Salvadorem Dalim w Figueres. Mnie urzekła Kobieta z taczką w plecach , Szczęśliwy koń niekoniecznie.

Wieczór zakończył się testami sprawnościowymi w basenie – dzięki Tomkowi Mendelskiemu i jego pomarańczowemu kajakowi trzech śmiałków (Elek, Eliasz i Młody Sebastian) miało możliwość sprawdzić jak szybko można się wykąpać bez użycia mydła. …Naprawdę szybko! Mam swoją teorię na ten temat - ten kajak był przez Tomka zaczarowany. I my też, patrząc na to, co on wyprawia.

Dzień 10 niedziela – Koniec Świata
Kto się boi Końca Świata niech przypnie skrzydła i nauczy się latać. Kto się nie boi Końca Świata niech odkręci gaz i nauczy się szybko jeździć – Apokalipsa zawsze potrzebuje dobrych jeźdźców.


6 komentarzy:

  1. Przez problemy techniczne i na prośbę Klamki ja tylko umieszczam posta .
    Dobry tekst ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę fajnie się czyta - teraz jeszcze jakieś fotki dobierzemy i będzie jak część z "opowieści Klamki" - super super Dominka pisz częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. reeeeeewelacja :D:D:D:D trenować i pisać :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny opis, powinnaś zostać naczelną opisywarką naszego blogu.Tylko nad jazdą popracuj żebyś mogła wszędzie wjechać a potem to opisać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rumienię się;)
    Dzięki Rezi za pomoc techniczną, Patka - za graficzną. Zabawne, ale kiedyś "wydałam" cały cykl przygód niedoświadczonej motocyklistki (Suzuki GS 500) na forum motocyklistów - może znajdę i wkleję linka dla znudzonych życiem enduromaniaków:D.
    P.S. Obiecuję, że się podciągnę z jazdy:)

    OdpowiedzUsuń